wtorek, 9 października 2012

pierwszy dzień razem

Hey
Nigdy nie zapomnę tego dnia. To jak poniedziałkowy poranek na urlopie gdy przez okno budzą was promienie słońca a wy nie macie planów i możecie się opierniczać cały dzień:) Ponieważ po cesarce nie można chodzić a nawet podnosić w pierwszych godzinach głowy pojechałam na trakt porodowy na wyrku:) Na miejscu czekał na mnie mój mąż z naszą laleczką na rękach. Za mną wpadła położna i nie pytała czy chcę czy nie tylko bach dzidziucha do piersi:)Bałam się czy będę miała mleczko, bo czytałam że różnie z tym po cesarce ale obawy okazały się bezpodstawne:)Gwiazda wiedziała o co chodzi:)Karmienie nie było oczywiście takie proste mimo iż mam doświadczenie w tym zakresie ale położna na najmniejsze kwilnięcię wpadała do naszego pokoju i przystawiała małą na nowo:)trwało to dwie godziny...ile te dziecko może ssać...:)ale tak to jest, kropel drogocennej siary jest niewiele więc księżniczka musiała się napracować:)pierwsze co mnie urzekło w córci to fakt że miała śliczny kolor skóry, oczywiście była brzoskwiniowego odcieniu jak to u dzieci nowo narodzonych przechodzących żółtaczkę ale już widać było że karnację na szczęście odziedziczyła po tacie a nie moją "alabastrową" cerę:).Kolejnym znaczącym faktem były włoski, a raczej bujna czupryna którą mogła się naprawdę poszczycić:). Z traktu zawieźli nas na oddział noworodkowy i myslałam że po cesarce będę miała jedynkę a oni rzucili mnie do pokoju gdzie były dwie dziewczyny. Ale byłam tak oszołomiona że mi to była rybcia:)Siedzieliśmy trzymając ją na zmianę na rękach a uśmiechy nie schodziły nam się z buzi:)toż to prawdziwy cud, najpiękniejsze dzieciątko na ziemi:)jak dla każdych rodziców:). Umówiliśmy się ze tym razem nikt nie będzie mnie odwiedzał w szpitalu...ale oczywiście moi rodzice z moim synkiem pojawili się tego samego dnia...oj przecież to swoi nie:)ach och uch cud, miód i orzeszki:)odwiedziny się skończyły, wszyscy sobie poszli (aczkolwiek niechętnie:))i zostałyśmy same. Nacieszyć się nią nie mogłam, buziaków nie było końca:). Wieczorkiem po kąpieli którą wykonała pielęgniarka zaczął się malutki cyrk, maleństwo było głodne i tak szalało przy piersi że więcej było krzyku niż jedzenia, więc pielęgniarka się zlitowała i zabrała małą bym mogła odsapnąć...taa weź człowieku odsapnij jak masz sparaliżowane nogi, jedziesz na znieczulających środkach i trzyma cię adrenalina:)to sobie do 23 poleżałam tęskniąc po czym przyszła pielęgniarka i do mnie no to wstajemy...że co proszę...? za chabety mnie i heja na nogi. O matko...to bolało...:) ale to prawda że z każdym razem jest coraz lepiej:) wreszcie oddali mi dziecko i poszłyśmy po 12 smacznie spać. No do jakiejś drugiej bo mała wstała na jedzenie:)
Minnie

2 komentarze:

  1. Super, że wszytsko w porządku było...A jak z pokarmem teraz??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. udało mi się przejść przez trudne początki i z sukcesem karmię nadal a córcia skończyła już 2 miesiące:)

      Usuń