piątek, 9 listopada 2012

Jeszcze 3 dni i pierwszy kwartał za nami

Cześć kochani,
jak ten czas szybko leci, przecież dopiero byłam w szpitalu... Przed wczoraj byłam na szczepieniu w przychodni, już drugi raz...brrr  znowu wredne babsko kłuło moją laleczkę...:) tak wiem że przecież musi ale tak mi jej szkoda, tak płakusiała bidulka:( pani doktor nie omieszkała jak zwykle mi przypomnieć jaką złą mamą jestem że jeszcze nie wydałam jedynego 1200zł na szczepienie przeciw pneumokokom...hmm biorąc pod uwagę że zarabiam najniższa krajową która nawet tyle nie wynosi to z pewnością zaskakujące....przecież jakby mnie było stać to bym dziecko zaszczepiła, przecież każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej ale sorry polskiej rzeczywistości nie przeskoczę....znowu mi 50mln  w totka przeszło koło nosa to skąd mam nabrać tych pieniędzy...dobra dość tego zrzędzenia:). Księżniczce coś się przestawił zegar biologiczny i już drugą noc z rzędu budzi się o 3:00 z zegarkiem w ręku, ale żebyście słyszały jak ona wtedy gada... o tak:) bo to nie jest budzenie się z krzykiem dawać żreć!!!! ale budzi się i gada wkładając po kolei wszystkie paluszki do buzi a gada tak głośno że się z mężem budzimy ale taka pobudka to sama rozkosz nawet w środku nocy:). No nic ...wstałam, podreptałam, nakarmiłam, dostałam uśmiecha i z powrotem do wyra:) ale lalka ani myślała spać, wróciła do łóżeczka i musiała przecież dokończyć opowiadanie misiom z karuzeli nad jej głową:). Ciekawe czy może dziś wróci do starych nawyków przesypiania całej nocy...:) czasem się nawet martwię czy to normalne że mała zasypia po 7:00 a wstaje o 6:00 bez pobudki ale skoro rośnie w oczach to po co mam ją budzić:). Zdania są na ten temat podzielone ale ja tym nadgorliwym mamusiom polecam budzić swoje dzieci a ja tam wolę wstawać o 6:00 a nie co chwilę w nocy:) wystarczy że w dzień mam karmienie co godzinkę:) widać mała jest po prostu łaskawa w nocy:). Właśnie się budzi w drzemki dziennej więc idę ją nakarmić ( jak dobrze że piersi produkują mleko o sterylnych właściwościach i że nie trzeba ich podgrzewać, to takie wygodne:)) i lecimy zaraz na spacerek, wreszcie mimo listopadowego chłodu wyszło słońce, żal przegapić:)
buziaki
minnie

wtorek, 9 października 2012

pierwszy dzień razem

Hey
Nigdy nie zapomnę tego dnia. To jak poniedziałkowy poranek na urlopie gdy przez okno budzą was promienie słońca a wy nie macie planów i możecie się opierniczać cały dzień:) Ponieważ po cesarce nie można chodzić a nawet podnosić w pierwszych godzinach głowy pojechałam na trakt porodowy na wyrku:) Na miejscu czekał na mnie mój mąż z naszą laleczką na rękach. Za mną wpadła położna i nie pytała czy chcę czy nie tylko bach dzidziucha do piersi:)Bałam się czy będę miała mleczko, bo czytałam że różnie z tym po cesarce ale obawy okazały się bezpodstawne:)Gwiazda wiedziała o co chodzi:)Karmienie nie było oczywiście takie proste mimo iż mam doświadczenie w tym zakresie ale położna na najmniejsze kwilnięcię wpadała do naszego pokoju i przystawiała małą na nowo:)trwało to dwie godziny...ile te dziecko może ssać...:)ale tak to jest, kropel drogocennej siary jest niewiele więc księżniczka musiała się napracować:)pierwsze co mnie urzekło w córci to fakt że miała śliczny kolor skóry, oczywiście była brzoskwiniowego odcieniu jak to u dzieci nowo narodzonych przechodzących żółtaczkę ale już widać było że karnację na szczęście odziedziczyła po tacie a nie moją "alabastrową" cerę:).Kolejnym znaczącym faktem były włoski, a raczej bujna czupryna którą mogła się naprawdę poszczycić:). Z traktu zawieźli nas na oddział noworodkowy i myslałam że po cesarce będę miała jedynkę a oni rzucili mnie do pokoju gdzie były dwie dziewczyny. Ale byłam tak oszołomiona że mi to była rybcia:)Siedzieliśmy trzymając ją na zmianę na rękach a uśmiechy nie schodziły nam się z buzi:)toż to prawdziwy cud, najpiękniejsze dzieciątko na ziemi:)jak dla każdych rodziców:). Umówiliśmy się ze tym razem nikt nie będzie mnie odwiedzał w szpitalu...ale oczywiście moi rodzice z moim synkiem pojawili się tego samego dnia...oj przecież to swoi nie:)ach och uch cud, miód i orzeszki:)odwiedziny się skończyły, wszyscy sobie poszli (aczkolwiek niechętnie:))i zostałyśmy same. Nacieszyć się nią nie mogłam, buziaków nie było końca:). Wieczorkiem po kąpieli którą wykonała pielęgniarka zaczął się malutki cyrk, maleństwo było głodne i tak szalało przy piersi że więcej było krzyku niż jedzenia, więc pielęgniarka się zlitowała i zabrała małą bym mogła odsapnąć...taa weź człowieku odsapnij jak masz sparaliżowane nogi, jedziesz na znieczulających środkach i trzyma cię adrenalina:)to sobie do 23 poleżałam tęskniąc po czym przyszła pielęgniarka i do mnie no to wstajemy...że co proszę...? za chabety mnie i heja na nogi. O matko...to bolało...:) ale to prawda że z każdym razem jest coraz lepiej:) wreszcie oddali mi dziecko i poszłyśmy po 12 smacznie spać. No do jakiejś drugiej bo mała wstała na jedzenie:)
Minnie

niedziela, 23 września 2012

cc vs pn

Cześć
Pewnie niektórzy zastanawiają się o co chodzi?:) mucha cc kontra poniedziałek?:)nie, takie skrótowce można znaleźć w internecie lub prasie szukając informacji o porodzie naturalnym lub cesarskim cięciu. Ja jako niebywale doświadczony ludź mogę się pochwalić tudzież pożalić iż "zaliczyłam" oba stanowiska więc chyba mogę przyjąć stanowisko wszystkowiedzącej mądrali mającej prawo wypowiedzi w tym zakresie?:) Ludzie kochają mnie pytać o ten temat i zadają najoczywistsze pytanie? 
który poród lepszy?:)
A czy poród może być tak miłym doświadczeniem jak 5-cio godzinne szaleństwo zakupowe? 
nie oszukujmy się, musicie przecisnąć przez otwór wielkości cytryny arbuza więc nawet jakby to trwało tyle co puszczenie bąka to i tak będzie bolało, nie mówiąc już o tym co potem przez kilka bądź więcej dni:/
Ja pierwszy poród miałam dawno, dawno temu gdy byłam jeszcze młoda i entuzjastycznie nastawiona do świata:)Mój junior miał przyjść na świat 30 października a że usadowił się łepetynką w dół więc nic nie stało na przeszkodzie by poród naturalny miał miejsce. Chodziłam do lekarza na fundusz więc jak łatwo się domyśleć byłam zdana na siebie w szpitalu gdzie trafiłam 12 dni po terminie bo młodemu było tak dobrze w brzusiu że ani myślał wychodzić w te już zimowe warunki gdyż za oknem pojawił się śnieg. Tak, tak moje kochane jeszcze parę lat temu zima zaczynała się w listopadzie a nie jak teraz w styczniu:) Oddział na który trafiłam celem przygotowania wywołania czy interesująco określając indukcji porodu nazywał się oddziałem patologii ciąży....ygh i były to prawie 3 dni mojego nieustającego płaczu, chcę do domu i wrócę jak junior się sam określi:) krzywdy mi tam nie robili żadnej ale wiecie, jak człowiek nie wie czego się spodziewać to się boi na samą myśl, a strach ma wielkie oczy:)
Pierwszym stanowiskiem lekarzy było wywołanie za pomocą podania oksytocyny dożylnie w niewielkiej dawce by sprawdzić jak mój organizm zareaguje. Ale ten ich olał:) Pan doktorek postanowił założyć mi cewnik który miał w ciągu 3 godzin rozpocząć akcję porodową. Ja na same hasło już zapłakana rzewnymi łzami:)okazało się iż jest to bezbolesne ale wiecie, musiałam przecież spanikować, w końcu wszystko co związane ze szpitalem musi być przerażające:) Przespałam z tym cudem całą noc i nic:) to rano znowu tup tup na trakt porodowy w towarzystwie mokrej od łez twarzy...ach te huśtawki nastrojów...:) i dziś podali konkretną dawkę oksytocyny a ja znowu hulaj dusza młody ani myśli wyjść. Pan doktorek okazał mi łaskę i stwierdził.....aaa jutro piątek damy pani dzień spokoju. Moja twarz rozpromieniona szczęściem, błogi spokój na duszy, budzę się w ten piękny piątkowy poranek a oni mnie sru na trakt porodowy:) wierzcie mi że po tych dwóch dniach chlipania nawet łez nie miałam ale i tak płakałam:)od 8 do 12 mały dalej miał "wyczesane" na próby wywołania, ja już spanikowana, mąż spokojny siedzi na kanapie na trakcie porodowym w pokoiku i wsuwa moje śniadanie bo żem nawet patrzeć na nie nie mogła i czas leci a tu nic. Wreszcie jakaś uprzejma pani doktor z metra cięta przyszła, przebiła pęcherz płodowy, wody chlusnęły i wtedy z pewną dozą nieśmiałości się zaczęło. Pamiętam to jako zabawne przeżycie gdy skakałam po sali na wielkiej piłce oglądając z mężem dziadów w tv i na pytania co chwila przez położne czy ma pani skurcze odpowiadałam że nie i nie. Bo wiecie, człowiek taki durny, naoglądałam się filmów, nasłuchałam i wyobrażałam sobie że skurcze to takie ciągnięcie w dól czy coś a mnie pobolewało podbrzusze jak w czasie okresu i to takiego lekkiego więc myślę sobie no nic się nie dzieje, aż wreszcie jedna położna mi oznajmiła że to są właśnie skurcze...acha.....człowiek całe życie się uczy:) przyszedł pan doktorek, włożył paluchy i mówi ocho rodzimy, pełne rozwarcie i trzask prask wyciągnęli malucha, położyli takiego brudasa na piersi  a ja tylko jedno...." o Boże":) to było niezwykłe przeżycie i prawda jest że już od tej chwili zapominacie o bólu porodowym. Młody przyszedł na świat o 18.05 i mogę śmiało powiedzieć że miałam lekki poród. Bolało bo wiadomo że bolało ale poszło szybko i sprawnie więc szczęśliwa z moim małym spuchniętym dzidziulkiem pojechałam na oddział noworodków.
Po tych ośmiu latach pamiętam to jako bezbolesny cudowny stan...ach my kobiety... a jak płakałam te trzy dni to już mój mózg wypiera....:)tak więc z wyidealizowanym wspomnieniem założyłam że druga ciąża też będzie gites i wymyśliłam sobie że będę rodzić w wodzie. (przy poprzednim porodzie tez weszłam do basenu i bolało jak cholera a woda wcale bólu nie łagodziła...:)) ale teraz miał być basen i koniec kropka! Na usg połówkowym moja lalunia ułożyła się łepetynką w dół by po 3 tygodniach osiąść za zadku i tak pozostać aż do rozwiązania:) no nic tylko gwiazda:)lekarz do mnie to robimy cięcie i oddaje się opowiadaniu o tym jak to leci a ja nie słucham tylko zastygłam na słowie cięcie i sobie myślę, co do h... miał być basen a nie cięcie:)umówiliśmy się na randkę na 12 sierpnia o 10 i te ostatnie dni czytałam, czytałam i jeszcze raz czytałam co mnie czeka. Miałam pełne portki przez calutki tydzień, bałam się nawet dywanika przed porodówką:) A tu słuchajcie o 10 kilka formularzy, 10:30 na porodówce, podali kroplówkę, założyli cewnik o 11 przyszedł anestezjolog (przystojny:)) pogłaskał po łapce, fiku miku na blok operacyjny, tam trzask prask i wyjęli wrzeszczącą gwiazdkę o 11.15:) pokazali wpierw psiochę, potem buźkę, dali na buziaka i zabrali do męża czekającego na kanapie przed salą, mnie rach ciach wywieźli z 20 minut potem i mogliśmy cieszyć się sobą przez 2 godzinki na trakcie porodowym a potem już won na oddział noworodkowy:)
Prawda, że brzmi cudownie:)ale potem to się zaczęło:) po porodzie naturalnym same schodzicie z łóżka już na porodówce, boli psiuta przez tydzień i siąść na dupsku się nie da więc się człowiek boczkiem, boczkiem ześlizguje z łóżka szpitalnego i tak 100 razy dziennie, bo to pampers, bo to przebrać, bo to umyć itp.
Natomiast po cesarce każą leżeć plackiem bez podnoszenia przez 6 godzin głowy i rób co chcesz człowieku. Dobrze że mąż był bo weź panie przystaw głodne dziecko do piersi jak tylko sufit widzisz:)nogi mrowienie i paraliż po znieczuleniu, potem odeszło ale dyskomfort był nawet zabawny, po 12 godzinach przyszły położne i wstać już kazały. to było okrutne z ich strony:) po naturalnym porodzie boli ale możecie wstać itp a tutaj... człowieku panie toż to piecze żywym ogniem. W szpitalu trzymali 4 doby po cc ale jeszcze w domu musiałam się podnosić z łóżka przez 5 minut kombinując jak można się podnieść na rękach na by nie używać mięśni brzucha. Na szczęście z każdym dniem było coraz lepiej i po półtorej tygodnia mogłam się nawet śmiać i kichnąć bez obaw:)podsumowując dla mnie 1:1 dla cc i pn. Pn miałam lekki więc nie męczyłam się a potem szybko doszłam do siebie natomiast cc jest niesamowicie wygodna i szybka ale dłużej się organizm ogarnia i pierwsze godziny po są naprawdę średnio przyjemne. Jestem w stanie zrozumieć kobiety które cc robią na życzenie ponieważ ten strach i męczenie się gdy czekacie na rozwiązanie może być stresujący ale kobiecy organizm jest przystosowany do regeneracji po porodzie naturalnym i o ile wszystko przebiega normalnie szybciej się potem ogarniecie a cc jest operacją i trzeba się naprawdę potem cackać ze sobą bo o krzywdę nietrudno ale znowu komfort związany z porodem-bezcenny. dlatego polecam obie formy porodu, grunt to zdrowa nagroda w waszych ramionach:)
Minnie

piątek, 21 września 2012

Uprzejmie donoszę

Cześć,
uwielbiacie tak jak ja te klimaty gdy dookoła aż roi się od uprzejmych znajomych, koleżanek, rodzinki itp służących świetną radą, zabobonem itp? Ja to kocham, co za szczęście że broń nie jest legalna...:) Aczkolwiek sama jako doświadczona osoba także uwielbiam zarzucać innych takimi radami, nawet jeśli wcale nie chcą:) Oczywiście nagrałam filmiki o zabobonach w ciąży, ten temat jest mi szczególnie bliski więc zapraszam. W ciąży farbowałam włosy i malowałam paznokcie. Oczywiście niektórzy dostawali kociokwiku z tego tytułu i nie omieszkali tego okazywać. W XXI wieku ludzie mają tak małe pojęcie o pewnych rzeczach i są tak naładowani stereotypami, że czasem nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Jednym z moich ulubieńców jest zabobon pt. " jak malujesz włosy w ciąży to będziesz miała rude dziecko":) współczuję wszystkim rudzielcom, że są Bogu ducha winni że straszą nimi kobiety w ciąży. Przecież rudy to taki piękny kolor. Ponadto czy to tak ciężko zrozumieć, że jak jest się w 8 m-cu i wygląda jak wieloryb to ma się ochotę choć odrobinę upiększyć by czuć się komfortowo. Przecież nikt nikomu nic nie nakazuje, wolna amerykanka:)ja robię co chce i ty tez możesz:) wierzcie mi że nie ma nic bardziej frustrującego niż wy i wielka piłka na plaży pośród koleżanek w bikini. Mówcie co chcecie że kobiety w ciąży wyglądają pięknie...tak w 5-tym miesiącu ze zgrabnym brzuszuńkiem a nie kałdunem, rozstępami i cellulitem wodnym oraz miną w 9-tym miesiącu pt. " ja pier... chcę na porodówkę:) Nawet boski Ronaldo nabawił by się kompleksów. Więc ten kolor na głowie,czy to tak wiele? opanujmy się trochę. Zadbana mama to mama szczęśliwa, a mama szczęśliwa to szczęśliwe dziecko:)Polecam ugryźć się w język i tylko uśmiechnąć:)
Minnie

kolekcjonowanie

Cześć
Nie wiem jak Wy ale ja jako człowiek niezwykle ciekawy świata uwielbiam czerpać informacje z wszelkich możliwych źródeł wiedzy. Jak dowiedziałam się o ciąży to oczywiście wpadłam wygłodniale do kolportera w celu zakupu wszystkiego co nazywało się ciąża i spółka by chłonąć, chłonąć i jeszcze raz chłonąć. W międzyczasie każde maleńkie niewiadome sprawdzałam wertując fora internetowe. Jedni przestrzegają przed internetem, że tylko można się strachu najeść ale ja tam mam dystans i uważam że nic lepiej nie rozwiewa wątpliwości niż porady innych kobiet które doświadczają tego samego. Sami lekarze często różne rzeczy mówią, co jeden to mądrzejszy i nie rzadko sobie przeczą więc o ile nie chodzi o lekarstwa to uwielbiam czytać co ludzie piszą:) Ale jeśli chodzi o domowe poradniki to otrzymałam w prezencie fajną książkę która jest na chwilę obecną dostępna w sklepach a nazywa się ona " ciąża tydzień po tygodniu" i została ona wydana przez miesięcznik Dziecko. Koszt to 15zł, myślę że niewiele a jest tam krótko i treściwie opisane jak rośnie wasze dziecko, czego możecie się spodziewać w nadchodzących tygodniach, są opisy, badania, porady i wiele wiele innych. Bardzo przyjemna sprawa tak więc polecam gorąco. Jeśli chodzi o miesięczniki to na okres ciąży są rozczarowujące ponieważ o samej ciąży niewiele tam piszą, raczej wszystko o niemowlakach więc lepiej się wstrzymać do narodzin bo za wiele to tam nie ma:)Ale jak kogoś parzą pieniążki w rączki tak jak mnie gdy widzę stoisko Prasa to niech szaleje, a co tam, wszakże nie co dzień jest się w temacie ciąży:)
Minnie


Rodzinka kontra ciąża-na wesoło

Cześć
Wy już to wiecie ale inni jeszcze nie:) moment wyjawienia małego sekretu jest niezwykle ekscytujący dlatego warto przemyśleć sposób przekazu dla osób które są Wam naprawdę bliskie:) My dowiedzieliśmy się o ciąży w grudniu jakoś około 10-go i była to idealna sytuacja by wytrzymać w milczeniu do Wigilii by obwieścić radosną nowinę. Ale wiecie... ja jestem typem długiego jęzora co tego typu sekrety parzą w język więc na drugi dzień jak rozmawiałam z mamą przez telefon nie wytrzymałam po prostu i musiałam powiedzieć że test wyszedł pozytywnie:)A jak mamie to i tacie szybciutko by miał informacje z pierwszej ręki:)co prawda nie dostali zawału ponieważ wcześniej napomknęłam że będziemy planować ale nie mniej jednak byli zaskoczeni i zadowoleni, tzn. tata bardziej się ucieszył, jak to facet przyjął informację w formie prostej a mama jak to kobieta od razu dystans by nie zapeszać:)Pozostali jeszcze teście:) tu aż tak bardzo mnie nie korciło i nie widzimy się na co dzień więc myślę sobie, dam radę:) Nadejszła wielkopomna chwila, ja jako geniusz prezentowy wpadłam na pomysł zakupu takiej tacy w pepco która pod taflą szkła miała ramkę na 5 zdjęć. Podreptałam do fotografa i wywołałam 4 fotki-portrety:mój, męża, synka i usg z mała fasolką, natomiast zdjęcie centralne było to ujęcie naszej trójeczki z wakacji. Siedziałam na tej wigilii grzecznie czekając na chwilę obdarowania się prezentami ale w brzuchu miałam motyle:)wreszcie gdy nadszedł moment rzuciłam się na choinkę niczym hiena i prawie rzuciłam teścia w głowę chcąc choć o sekundę skrócić czas oczekiwania na ich reakcję. Co za rozczarowanie... ta sierota w ogóle nie załapał o co kaman... teściowa też kręci tą tacą jak bączkiem w latach 80-tych gdy była to kultowa zabawka i nic...miałam ochotę ją strzelić w potylicę by się ogarnęła:) w końcu mój mąż mówi coś w stylu "helloł":)i dopiero wtedy...w ciąży jesteś? -no raczej...:)haha ale się ucieszyli pierdoły jedne:)teściowa szamanka wywróżyła że będzie dziewczynka zobaczysz:) cwaniara, miała 50% szans by trafić i patrzcie cholera, trafiła:) Innym mówiliśmy przy okazjach spotkań, gratulacjom nie było końca. Każdy pytał o jedno, a jak nasz syn zareagował? jak mnie wkurzało to pytanie. A czego on biedny mógł się spodziewać za te 9 m-cy. Toż sam jest dzieciak to co on może wiedzieć o życiu:) o nieprzespanych nocach i stosie pampersów:) no cieszył się i był zazdrosny jednocześnie i bał się i był ciekaw, jednym słowem wachlarz emocji:) Sami nie wiedzieliśmy czego się spodziewać:) Najważniejsze dla mnie było teraz uważać na siebie i donosić szczęśliwie ciążę.
Minnie

przyszła baba do lekarza

Cześć
Nagrałam kiedyś dla Was film pod tym samym tytułem na YT: zapraszam ale tutaj także zamieszczę wpis na ten temat, może poruszę zagadnienia których nie uwzględniałam na vlogu:)
Ponieważ dwukrotnie byłam w ciąży to i dwukrotnie musiałam odwiedzać mojego nieszczególnie ulubionego specjalistę jakim jest ginekolog. Pierwsza ciąża była prowadzona u dr na fundusz natomiast druga (ponieważ ten właśnie lekarz złamał nogę) została poprowadzona prywatnie. Obu lekarzy bardzo sobie chwalę  i obie wizytacje mają swoje plusy i minusy. Prywatnie płaci się sporo ale wizyta na zawołanie kiedy chcecie a na fundusz za darmo ale czeka się i czeka i czeka:)Ale nie o tym będę się rozwodzić. Obaj lekarze stanęli na wysokości zadania wiec podsumowując można powiedzieć że miałam szczęście:)
Co lekarz to inne podejście ale ja akurat ku mojej radości USG miałam często. Wiem że to nie dobrze i zalecane są 3 ale kto nie chce podejrzeć małego człowieczka kwitnącego  w waszym brzuszku? wszakże z natury jesteśmy ciekawscy a co dopiero w takiej sytuacji:) pierwsze bicie serduszka?niezapomniane i bezcenne:) Podczas takich wizyt możecie się spodziewać że przynajmniej dwa razy będziecie skierowane na badania dodatkowe między innymi takie jak morfologia, mocz, glukoza we krwi, WR, HBS a nawet HIV. Ja jako pacjentka prywatnego dr musiałam za te badania dodatkowo płacić i to wcale nie mało natomiast na fundusz są darmowe. Najgorsze badania dla mnie osobiście? (pobrania krwi się nie lękam:)) to glukoza na czczo. Badanie jak łatwo się domyślić w kierunku cukrzycy polega na wypiciu na czczo odpowiedniej ilości glukozy rozpuszczonej w namiastce wody. Coś okropnego!!!! nie dość że głodny człowiek jak wilk to jeszcze trzeba pić coś takiego...ygh. Dla lepszego wyobrażenia sytuacji zwizualizujcie sobie kubeczek plastikowy z automatu od kawy a w nim miałki cukier na wysokość 3/4 kubka rozcieńczony 1/4 wody (tylko tyle wchodzi) yammy co?:)Ale moje kochane które jeszcze tego nie przeszły!!! jest na to sposób który podsunął mi sam lekarz by ulżeć sobie odrobinę w cierpieniu! pół cytryny! wcisnąć i wypić duszkiem. Naprawdę działa!!!polecam:) 
Ciąża różnie potrafi nas zaskoczyć. Raz przebiega prawidłowo a raz nie. Ja odpukać nie miałam większych problemów ale nie obeszło się bez chwil małego strachu jak np w 4 m-cu dowiedziałam się że mój twardy brzuch(myślałam że to wzdęcia) to skurcze Braxtona-Hicksa. Nie bolą ale do przyjemnych też nie należą. Brzuch twardnieje, czasem trochę ciągnie. Trzeba wtedy więcej wypoczywać ponieważ zaniedbanie może doprowadzić do nasilenia a te skurcze mogą skrócić szyjkę macicy a co za tym idzie wywołać poród. Myślę że to nie jest miła perspektywa w czwartym miesiącu...Tak więc nawet na siku bałam się wstać przez tydzień:) Potem doszły puchnące nogi... połowę zajęć w szkole musiałam opuścić bo siedząca pozycja przez dwanaście godzin nie sprzyja dobremu krążeniu. Pod koniec ciąży wkurzała mnie też zgaga, co za okropieństwo. Ale żadnych manti i innych gówien nie polecam, już pomijając fakt że podstawowy nawyk to czytanie ulotek w lekach i rubryczki pt "ciąża i karmienie piersią". Ja ratowałam się rosołkiem:) Ok 35 t.c. dowiedziałam się że moja córcia siedzi na pupie ale miała jeszcze czas na obrót więc czekałam. Potem lekarz milo mnie zaskoczył wizytami co tydzień... nie ma jak to wypieprzyć 400zł w miesiąc w powietrze...suma sumarum moja gwiazdka siedziała na pupie i ani myślała się obrócić więc została podjęta decyzja o cesarskim cięciu. Pierwszy poród był naturalny więc miałam pełne galoty...;) Lekarz zaproponował jeszcze obrót zewnętrzny ale nawet nie chciałam o tym słyszeć. Umówiliśmy więc się na randkę 12 sierpnia o 10 w szpitalu w którym pracował mój lekarz i on miał wykonać cc.Ale o tym w kolejnym poście. Podsumowując prowadzenie ciąży kosztowało mnie jakieś 1500zł plus badania jakieś 200zł, nie liczę dojazdów. Cieszę się że nie była to ciąża zagrożona ponieważ obawiam się że wtedy musiałabym szukać kogoś na nfz bo bym nie wyrobiła finansowo. Do przemyślenia dla Was...
Minnie