Cześć
Pewnie niektórzy zastanawiają się o co chodzi?:) mucha cc kontra poniedziałek?:)nie, takie skrótowce można znaleźć w internecie lub prasie szukając informacji o porodzie naturalnym lub cesarskim cięciu. Ja jako niebywale doświadczony ludź mogę się pochwalić tudzież pożalić iż "zaliczyłam" oba stanowiska więc chyba mogę przyjąć stanowisko wszystkowiedzącej mądrali mającej prawo wypowiedzi w tym zakresie?:) Ludzie kochają mnie pytać o ten temat i zadają najoczywistsze pytanie?
który poród lepszy?:)
A czy poród może być tak miłym doświadczeniem jak 5-cio godzinne szaleństwo zakupowe?
nie oszukujmy się, musicie przecisnąć przez otwór wielkości cytryny arbuza więc nawet jakby to trwało tyle co puszczenie bąka to i tak będzie bolało, nie mówiąc już o tym co potem przez kilka bądź więcej dni:/
Ja pierwszy poród miałam dawno, dawno temu gdy byłam jeszcze młoda i entuzjastycznie nastawiona do świata:)Mój junior miał przyjść na świat 30 października a że usadowił się łepetynką w dół więc nic nie stało na przeszkodzie by poród naturalny miał miejsce. Chodziłam do lekarza na fundusz więc jak łatwo się domyśleć byłam zdana na siebie w szpitalu gdzie trafiłam 12 dni po terminie bo młodemu było tak dobrze w brzusiu że ani myślał wychodzić w te już zimowe warunki gdyż za oknem pojawił się śnieg. Tak, tak moje kochane jeszcze parę lat temu zima zaczynała się w listopadzie a nie jak teraz w styczniu:) Oddział na który trafiłam celem przygotowania wywołania czy interesująco określając indukcji porodu nazywał się oddziałem patologii ciąży....ygh i były to prawie 3 dni mojego nieustającego płaczu, chcę do domu i wrócę jak junior się sam określi:) krzywdy mi tam nie robili żadnej ale wiecie, jak człowiek nie wie czego się spodziewać to się boi na samą myśl, a strach ma wielkie oczy:)
Pierwszym stanowiskiem lekarzy było wywołanie za pomocą podania oksytocyny dożylnie w niewielkiej dawce by sprawdzić jak mój organizm zareaguje. Ale ten ich olał:) Pan doktorek postanowił założyć mi cewnik który miał w ciągu 3 godzin rozpocząć akcję porodową. Ja na same hasło już zapłakana rzewnymi łzami:)okazało się iż jest to bezbolesne ale wiecie, musiałam przecież spanikować, w końcu wszystko co związane ze szpitalem musi być przerażające:) Przespałam z tym cudem całą noc i nic:) to rano znowu tup tup na trakt porodowy w towarzystwie mokrej od łez twarzy...ach te huśtawki nastrojów...:) i dziś podali konkretną dawkę oksytocyny a ja znowu hulaj dusza młody ani myśli wyjść. Pan doktorek okazał mi łaskę i stwierdził.....aaa jutro piątek damy pani dzień spokoju. Moja twarz rozpromieniona szczęściem, błogi spokój na duszy, budzę się w ten piękny piątkowy poranek a oni mnie sru na trakt porodowy:) wierzcie mi że po tych dwóch dniach chlipania nawet łez nie miałam ale i tak płakałam:)od 8 do 12 mały dalej miał "wyczesane" na próby wywołania, ja już spanikowana, mąż spokojny siedzi na kanapie na trakcie porodowym w pokoiku i wsuwa moje śniadanie bo żem nawet patrzeć na nie nie mogła i czas leci a tu nic. Wreszcie jakaś uprzejma pani doktor z metra cięta przyszła, przebiła pęcherz płodowy, wody chlusnęły i wtedy z pewną dozą nieśmiałości się zaczęło. Pamiętam to jako zabawne przeżycie gdy skakałam po sali na wielkiej piłce oglądając z mężem dziadów w tv i na pytania co chwila przez położne czy ma pani skurcze odpowiadałam że nie i nie. Bo wiecie, człowiek taki durny, naoglądałam się filmów, nasłuchałam i wyobrażałam sobie że skurcze to takie ciągnięcie w dól czy coś a mnie pobolewało podbrzusze jak w czasie okresu i to takiego lekkiego więc myślę sobie no nic się nie dzieje, aż wreszcie jedna położna mi oznajmiła że to są właśnie skurcze...acha.....człowiek całe życie się uczy:) przyszedł pan doktorek, włożył paluchy i mówi ocho rodzimy, pełne rozwarcie i trzask prask wyciągnęli malucha, położyli takiego brudasa na piersi a ja tylko jedno...." o Boże":) to było niezwykłe przeżycie i prawda jest że już od tej chwili zapominacie o bólu porodowym. Młody przyszedł na świat o 18.05 i mogę śmiało powiedzieć że miałam lekki poród. Bolało bo wiadomo że bolało ale poszło szybko i sprawnie więc szczęśliwa z moim małym spuchniętym dzidziulkiem pojechałam na oddział noworodków.
Po tych ośmiu latach pamiętam to jako bezbolesny cudowny stan...ach my kobiety... a jak płakałam te trzy dni to już mój mózg wypiera....:)tak więc z wyidealizowanym wspomnieniem założyłam że druga ciąża też będzie gites i wymyśliłam sobie że będę rodzić w wodzie. (przy poprzednim porodzie tez weszłam do basenu i bolało jak cholera a woda wcale bólu nie łagodziła...:)) ale teraz miał być basen i koniec kropka! Na usg połówkowym moja lalunia ułożyła się łepetynką w dół by po 3 tygodniach osiąść za zadku i tak pozostać aż do rozwiązania:) no nic tylko gwiazda:)lekarz do mnie to robimy cięcie i oddaje się opowiadaniu o tym jak to leci a ja nie słucham tylko zastygłam na słowie cięcie i sobie myślę, co do h... miał być basen a nie cięcie:)umówiliśmy się na randkę na 12 sierpnia o 10 i te ostatnie dni czytałam, czytałam i jeszcze raz czytałam co mnie czeka. Miałam pełne portki przez calutki tydzień, bałam się nawet dywanika przed porodówką:) A tu słuchajcie o 10 kilka formularzy, 10:30 na porodówce, podali kroplówkę, założyli cewnik o 11 przyszedł anestezjolog (przystojny:)) pogłaskał po łapce, fiku miku na blok operacyjny, tam trzask prask i wyjęli wrzeszczącą gwiazdkę o 11.15:) pokazali wpierw psiochę, potem buźkę, dali na buziaka i zabrali do męża czekającego na kanapie przed salą, mnie rach ciach wywieźli z 20 minut potem i mogliśmy cieszyć się sobą przez 2 godzinki na trakcie porodowym a potem już won na oddział noworodkowy:)
Prawda, że brzmi cudownie:)ale potem to się zaczęło:) po porodzie naturalnym same schodzicie z łóżka już na porodówce, boli psiuta przez tydzień i siąść na dupsku się nie da więc się człowiek boczkiem, boczkiem ześlizguje z łóżka szpitalnego i tak 100 razy dziennie, bo to pampers, bo to przebrać, bo to umyć itp.
Natomiast po cesarce każą leżeć plackiem bez podnoszenia przez 6 godzin głowy i rób co chcesz człowieku. Dobrze że mąż był bo weź panie przystaw głodne dziecko do piersi jak tylko sufit widzisz:)nogi mrowienie i paraliż po znieczuleniu, potem odeszło ale dyskomfort był nawet zabawny, po 12 godzinach przyszły położne i wstać już kazały. to było okrutne z ich strony:) po naturalnym porodzie boli ale możecie wstać itp a tutaj... człowieku panie toż to piecze żywym ogniem. W szpitalu trzymali 4 doby po cc ale jeszcze w domu musiałam się podnosić z łóżka przez 5 minut kombinując jak można się podnieść na rękach na by nie używać mięśni brzucha. Na szczęście z każdym dniem było coraz lepiej i po półtorej tygodnia mogłam się nawet śmiać i kichnąć bez obaw:)podsumowując dla mnie 1:1 dla cc i pn. Pn miałam lekki więc nie męczyłam się a potem szybko doszłam do siebie natomiast cc jest niesamowicie wygodna i szybka ale dłużej się organizm ogarnia i pierwsze godziny po są naprawdę średnio przyjemne. Jestem w stanie zrozumieć kobiety które cc robią na życzenie ponieważ ten strach i męczenie się gdy czekacie na rozwiązanie może być stresujący ale kobiecy organizm jest przystosowany do regeneracji po porodzie naturalnym i o ile wszystko przebiega normalnie szybciej się potem ogarniecie a cc jest operacją i trzeba się naprawdę potem cackać ze sobą bo o krzywdę nietrudno ale znowu komfort związany z porodem-bezcenny. dlatego polecam obie formy porodu, grunt to zdrowa nagroda w waszych ramionach:)
Minnie